sobota, 5 lipca 2008

lektury bez śniadania. moje nowe życie.

Po wizycie na placu na stawach i w almie, zakupieniu: kawałka łososia dla jednej osoby - zjem go tak jak ostatnio, z serkiem kozim - , schabu na pieczeń, kremu musztardowo- miodowego (element marynaty do schabu), botwinki, brzoskwini, małego koszyczka malin, kilograma czereśni, garści pięknych smukłych fioletowo-granatowych winogron, kilograma bobu, wstąpiłam do consonni na kawę z miodem i ciastko. Wciśnięta za ekspres do kawy przejrzałam rzepę, wzrok zatrzymał się na chwilę na rzeczy o książkach, szybko pobiegł dalej i skupił się na pół minuty czytając o kulinarnych sposobach na upał.
Postanowiłam, że będę o siebie dbać. Co z tego, że jestem sama. Nie jedzenie nie jest równoznaczne z samowystarczalnością. Jestem sama, tak zdecydowałam i ma mi być z tym dobrze! Trudno, ku zgrozie pani na rybnym, będę kupować małe kawałki filetu z łososia. 5 plasterków wędliny. Garść winogron. Mały koszyczek malin. 1 brzoskwinię.

Ale miałam pisać o czymś innym. Zwykle czytanie rubryki hit/kit w wysokich obcasach niesie ze sobą mieszane uczucia. Tym razem Paulina Reiter pisze o albumie Mass Kotek "Miau, miau, miau", ale staje się to pretekstem do napisania o tym, żeby nie czuć się lepszym tylko dlatego że ma się inną świadomość, zaplecze kulturowe i marzenia. A to zawsze mi w polskim wydaniu feminizmu przeszkadzało. Mnie kobiety, o których pisze Reiter, a śpiewają Mass Kotki fascynują i przerażają. Nie mam jednak dostępu do ich świata i ich pragnień, ich rozczarowań, ich złudzeń, ich radości i problemów. A kropką nad i jest tekst "dziewica na sprzedaż". To już drugi dobry numer obcasów pod rząd.

Wstaję z kanapy, którą przesunęłam pod okno. Tym znudzonym opcją shuffle i swoją biblioteką muzyczną, polecam radio FM4. Pisałam już o nim wcześniej, ale słuchałam ostatnio raczej połamanego Shirley and Spinoza.

PS. Wiem, że właściciel kolarki, którą bez pardonu zaparkował na moim przewróconym obok almy rowerze nie czyta tego bloga, ale inni właściciele rowerów czytają. Błagam, nie utrudniajmy sobie nawzajem życia. To naprawdę trudna rzecz, wyrwać zakleszczony rower, podczas gdy ten, który trzyma go w uścisku jest przymocowany do słupa sztywną blokadą. Jedną ręką trzeba podnieść cudzy rower, drugą wyszarpać swój, wściec się że pedał kolarki zaklinował się przy zębatce. Kobietę, która ma słabszy dzień może to doprowadzić do płaczu. Ja klęłam siarczyście. Wyprzedzam pytanie - nie, żadna z 20 przechodzących osób, nikt spośród tych stojących na przystanku nie zaoferował mi pomocy.

2 komentarze:

Aga Olszewska pisze...

hej, dotarłam tu, do Ciebie, przez bloga innego. fajnie jest przeczytać, że ktoś, jak i ja, postanawia, że będzie o siebie dbać, bo co z tego.
same nie jesteśmy.

Anonimowy pisze...

Bardzo fajny blog. Podoba mi się. Zapraszam na moja stronę gupiki