środa, 26 listopada 2008

narzekam, kto nie chce - niech nie czyta

No i dopadł mnie pierwszy warszawski kryzys. Zaczynam się zastanawiać po co właściwie się przeniosłam. Oczywiście wiedziałam, że kiedyś przyjdzie, spóźniony towarzysz wszelkich decyzji wykraczających poza wybór pomiędzy jajecznicą z pomidorami i bez. Tym razem zaatakował paskudnie, między innymi odbierając mi sen. Z drugiej strony może to i lepiej, bo nie wiem kiedy poranek witałam bardziej zmęczona - po nocy pełnej przeładowanych snów, czy po nocy bez-sennej.
Koniec narzekań. Sama chciałam.
W niedzielę przeprowadzka na Mokotów. Pomoże? Czy trzeba nowego / innego zajęcia? Miejsca?

czwartek, 20 listopada 2008

Przy okazji szukania informacji o siatkarce, znalazłam wywiad Bogny Świątkowskiej z Pauliną Ołowską, która doprowadziła do tego, że neon świeci.

I gdzieś warszawski modernizm, którego szarość przełamywały mleczne szyby i neony zderzył mi się z niebieskim szkłem lat 90. Późniejszym wybuchem reklamy wielkoformatowej. Welschowska anestetyka staje się dla mnie najważniejszym sposobem określania moich intuicji co do przestrzeni miejskiej. W kontrze do nadmiaru stoi zwykła brzydota większości wnętrz budynków publicznych. Przypomniała mi się Karolina Kowalska, montująca w krakowskim Urzędzie Pracy nakładki na neony. Jej filmy found footage. Zabawa znalezionym. Proste gry tym, co zastane. Pokazywanie jak małe rzeczy zmieniają odbiór rzeczywistości. Czas i energię.


i aga ratuje mi wieczór bardzo sentymentalną piosenką. o przyjaźni prawdziwej, czyli męsko męskiej.

warszawa uwodzi drobiazgami. neonem siatkarki na placu konstytucji. tym, że jak stojąc na moim podwórku zakręci się wokół własnej osi i popatrzy w niebo, na pędzące ponad miastem chmury, to się wydaje, jakby się było w potężnym kalejdoskopie. połamanymi parasolkami w co drugim koszu na śmieci. bankomatem, na którym wyświetlają się w rogu cyferki 007.
mam wieczór tęsknoty za dawnym życiem. wieczór zwątpienia w swoje wybory. próbuję się więc trzymać obrazów.

czwartek, 13 listopada 2008

kino samochodowe w Warszawie

I znów coś ciekawego w Warszawie, czyli kino samochodowe (tu o szczegółach).
Ekran stanie w sobotę naprzeciwko MDM-u, tyłem do Pałacu Kultury i Nauki. W programie kroniki filmowe z lat 50., "Rozwodów nie będzie" i "Niewinnych czarodziei". Dźwięk na częstotliwości 89,4 FM. Niezmotoryzowani będą mogli skorzystać z podstawionych autobusów "ogórków" i samochodów syrenek. Jak już nie będzie miejsc, organizatorzy namawiają, żeby... dosiąść się do kogoś.
A wszystko to w ramach festiwalu Niewinni Czarodzieje.

środa, 12 listopada 2008

Podróże męczą. Kształcą też. Albo odkształcają, zmieniając coś, co wydawało się ustalone. Szczególnie jak się wpada z jednej podróży w kolejną. A zwykło się prowadzić osiadły tryb życia.
Piszę niejasno. Ale trudno jest mieć jasność w stanie pomiędzy. To dziwne, ale jedyną stałą jest dla mnie teraz internet. Część mojego życia przeniosła się w spersonalizowane okienka aplikacji.
Nie mam innego swojego miejsca.

Miastoszepty - warszawskie ucho

Na "swoim" portalu przeczytałam dziś o uchu, które zawiśnie przy alei Wyzwolenia 18 w Warszawie. Ciekawa jestem co wyszeptają mu przechodnie. Czy stanie się książką skarg i zażaleń? Koncertem życzeń? Tego dowiemy się w planie B lub w CSW. Bo ucho będzie rejestrować zwierzenia.

piątek, 7 listopada 2008

Alarm 2+3d Balzakiana i inne kamyczki z dawnego ogródka

Po pierwsze - w Warszawie ciekawa wystawa dla tych co lubią nie do końca grzeczną grafikę. Jak piszą organizatorzy możemy spodziewać się dużej ilości surrealistycznych opowieści o Warszawie.
Na wystawę z pewnością przyciągną nazwiska: Dominik Cymer, Tomasz Kaczkowski, Jan Kallwejt, Marcin Kuligowski i Rafał Szczepaniak.
Więcej o wystawie tu i tu.
Obrazek poniżej pochodzi ze strony Kallwejta.


Po drugie - w kioskach (taki żart), a na poważnie - w dużych empikach i w jeszcze kilku innych miejscach nowe 2+3d - numer dla fanów ilustratora Henniga Wagenbretha.
Poniżej element z jego mapy Johannesburga:

oraz Lęk przed strzykawką:


Po trzecie - w Katowicach od 14- 16 listopada warto zaglądnąć na targi książki. Szczegóły tu.

Piszę z kanapy. Mojej krakowskiej kanapy. Na której nie czytałam co prawda nowego Dehnela, ale i tak o "Balzakianach" 2 zdania napiszę. Przeczytałam kilka recenzji, w tym "Triumf obłości" Sendeckiego, samą książkę skończyłam chwilę wcześniej. I obłość wydaje mi się słowem kluczowym, bo mnie ta książka przypomina misterną wydmuszkę, taką, jakich już nie ma, no chyba że w cepelii i targach świątecznych na krakowskim rynku. Taką, nad której wykonaniem ktoś siedzi długi czas, starannie wyrysowując wzory. I nie jest to do końca zarzut. Książkę czyta się dobrze, cała skrzy od ozdóbek, drobnostek, aluzyjek, anegdotek. Uwodzi retro klimatem narracji.
Jest ładna i wzruszająca. Jak ornamenty w dizajnie.
I trochę styl ukrywa miałkość treści. Historie są jak z błyszczących magazynów. Brak mi w nich prawdziwych bohaterów. Z krwi i kości, a nie z kredowego papieru czy pudru.

wtorek, 4 listopada 2008

lotto mania

Moich pracowych znajomych dosięgnął amok totolotkowy, który z radością małej dziewczynki podsycałam. Dostałam rykoszetem.
Szukanie po 20 na Mokotowie czynnej kolektury prowadzi w miejsca dziwne, jak to, w którym k i ucho kupili kupony. Wielka płyta, parter. Trzej jednoręcy bandyci, boazeria, pod sufitem siatka, z której zwisają, pewnie przez cały rok, bombki lotto. Ciasno. W środku tłum stałych bywalców, którzy zakłady puścili już o poranku, a teraz liczą, że uda im się kilka złociszy wykrzesać z czarnych maszynek, na których widać raz dzwonki, raz czereśnie, raz cytrynki. Potrącają się łokciami przyodzianymi w skórzane rękawy kurtek. Wszyscy w skupieniu patrzą na wciąż te same symbole w różnych konfiguracjach.

niedziela, 2 listopada 2008

kakadu na krakowskim przedmieściu

Przechodząc Krakowskim Przedmieściem minęłyśmy z Agą uroczą parę, która wyprowadzała na spacer ni mniej ni więcej, tylko kakadu żółtolicą. Zastanawiałyśmy się, co mogłybyśmy zobaczyć, gdybyśmy szerzej skorzystały z oferty Przekąsek i Zakąsek.

Mogło to brzmieć tak: "Tadeuszu, przygotuj się proszę do wyjścia, trzeba zabrać Toleńkę na spacer. Taka ładna niedziela, być może ostatnia w tym roku. Nie może się przecież zmarnować."

Z dzisiejszego dnia zostanie mi także "Klaskacz" Bruszewskiego na wystawie Rewolucje 1968 w Zachęcie. I kilka innych rzeczy, wrażeń z tej wystawy, ale jednostkowo najbardziej on.

sobota, 1 listopada 2008

warszawa, czyli po raz kolejny nie mam pomysłu na tytuł

Aga ma w opisie na skype "niewidoczny". A ja się właśnie tak czuję. Jestem, ale z ukrycia. Nie szukam kontaktu. Sprawdzam co się przydarzy.



Coraz bardziej lubię Warszawę. Mleczne szyby domów handlowych centrum. Modernistyczną architekturę, którą warszawiacy zalewają żółcią kanarkowej farby.
Spacerować pustawymi w weekend ulicami. Wiedzieć, że nikogo nie spotkam. Zauważać poziomy warszawskiej ulicy, jej strukturę, koloryt, od lśniących bezosobowych wystaw placu trzech krzyży, przez rzędy pastelowych blokowisk, po bezdomnego śpiącego w nieużywanej windzie zjeżdżającej do stacji metro centrum. Brudne neony, świeże grafitti, ekrany w metrze. Wszystko tu jest obok siebie. Wymieszane w wielkim kotle sieciowych sklepów, prywatnych pralni chemicznych, obskurnych spożywczaków, sklonowanych kawiarni, bezskutecznie udających, że mają własny charakter. Chłodne modernistyczne szarości zmiksowane z plastikiem, pleksą w brzydkich kolorach. Odnowione fasady i zapuszczone podwórka.


W centrum rozciągnięte na kamienicach długonogie modelki, znane aktorki w najlepszych fotoszopowych uśmiechach. Błyszczące citylighty. Szerokie trotuary. A na podwórkach śmietniki, które każdego wieczoru eksplodują resztkami splendoru, hotelowej konsumpcji, też stosownie, egalitarnie, wymieszanymi z wyniesioną z piwnicy wersalką, starym krzesłem i opakowaniami po produktach jedynka. Dwie historie miasta splatają się tu lepiej niż gdziekolwiek indziej.


Na moim podwórku stoi Pałac Brzozowskich, zaniedbany, większość jego obecnych mieszkańców pewnie nawet nie słyszała o Sławie i chwale Iwaszkiewicza. Kamienicę, w której mieszkam, zbudowaną podobno dla oficjeli UB, nafaszerowaną systemami podsłuchowymi, dziś zaludniają - zgodnie z starą nomenklaturą - mieszkańcy i lokatorzy. Oczywiście należę do tej drugiej, gorszej kategorii. Mieszkanką jest zaś starsza pani z parteru, która w równym stopniu nie dba o siebie, co dba o okoliczne koty, które na całym podwórku rozrzucone mają poduszki i podesty, zrobione najwidoczniej z odnalezionych na wspomnianym już śmietniku mebli. Rozczochrane koty o bardzo dziwnym wyglądzie (czyżby wśród dalekich przodków była jakaś rasowa, acz puszczalska koteczka, przywieziona na przykład na 10 urodziny którejś z hrabianek Brzozowskich?). Koty mają też uchylone okienko. A pani mieszkanka, która w kontaktach z ludźmi ma głos chrypliwy, woła je śmietankowomiodowym szeptem.


koty

Blog Siwej uruchomił tęsknoty. Szczególnie za szarą wielbicielką torebek.