sobota, 1 listopada 2008

warszawa, czyli po raz kolejny nie mam pomysłu na tytuł

Aga ma w opisie na skype "niewidoczny". A ja się właśnie tak czuję. Jestem, ale z ukrycia. Nie szukam kontaktu. Sprawdzam co się przydarzy.



Coraz bardziej lubię Warszawę. Mleczne szyby domów handlowych centrum. Modernistyczną architekturę, którą warszawiacy zalewają żółcią kanarkowej farby.
Spacerować pustawymi w weekend ulicami. Wiedzieć, że nikogo nie spotkam. Zauważać poziomy warszawskiej ulicy, jej strukturę, koloryt, od lśniących bezosobowych wystaw placu trzech krzyży, przez rzędy pastelowych blokowisk, po bezdomnego śpiącego w nieużywanej windzie zjeżdżającej do stacji metro centrum. Brudne neony, świeże grafitti, ekrany w metrze. Wszystko tu jest obok siebie. Wymieszane w wielkim kotle sieciowych sklepów, prywatnych pralni chemicznych, obskurnych spożywczaków, sklonowanych kawiarni, bezskutecznie udających, że mają własny charakter. Chłodne modernistyczne szarości zmiksowane z plastikiem, pleksą w brzydkich kolorach. Odnowione fasady i zapuszczone podwórka.


W centrum rozciągnięte na kamienicach długonogie modelki, znane aktorki w najlepszych fotoszopowych uśmiechach. Błyszczące citylighty. Szerokie trotuary. A na podwórkach śmietniki, które każdego wieczoru eksplodują resztkami splendoru, hotelowej konsumpcji, też stosownie, egalitarnie, wymieszanymi z wyniesioną z piwnicy wersalką, starym krzesłem i opakowaniami po produktach jedynka. Dwie historie miasta splatają się tu lepiej niż gdziekolwiek indziej.


Na moim podwórku stoi Pałac Brzozowskich, zaniedbany, większość jego obecnych mieszkańców pewnie nawet nie słyszała o Sławie i chwale Iwaszkiewicza. Kamienicę, w której mieszkam, zbudowaną podobno dla oficjeli UB, nafaszerowaną systemami podsłuchowymi, dziś zaludniają - zgodnie z starą nomenklaturą - mieszkańcy i lokatorzy. Oczywiście należę do tej drugiej, gorszej kategorii. Mieszkanką jest zaś starsza pani z parteru, która w równym stopniu nie dba o siebie, co dba o okoliczne koty, które na całym podwórku rozrzucone mają poduszki i podesty, zrobione najwidoczniej z odnalezionych na wspomnianym już śmietniku mebli. Rozczochrane koty o bardzo dziwnym wyglądzie (czyżby wśród dalekich przodków była jakaś rasowa, acz puszczalska koteczka, przywieziona na przykład na 10 urodziny którejś z hrabianek Brzozowskich?). Koty mają też uchylone okienko. A pani mieszkanka, która w kontaktach z ludźmi ma głos chrypliwy, woła je śmietankowomiodowym szeptem.


Brak komentarzy: