Moich pracowych znajomych dosięgnął amok totolotkowy, który z radością małej dziewczynki podsycałam. Dostałam rykoszetem.
Szukanie po 20 na Mokotowie czynnej kolektury prowadzi w miejsca dziwne, jak to, w którym k i ucho kupili kupony. Wielka płyta, parter. Trzej jednoręcy bandyci, boazeria, pod sufitem siatka, z której zwisają, pewnie przez cały rok, bombki lotto. Ciasno. W środku tłum stałych bywalców, którzy zakłady puścili już o poranku, a teraz liczą, że uda im się kilka złociszy wykrzesać z czarnych maszynek, na których widać raz dzwonki, raz czereśnie, raz cytrynki. Potrącają się łokciami przyodzianymi w skórzane rękawy kurtek. Wszyscy w skupieniu patrzą na wciąż te same symbole w różnych konfiguracjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz