W strandzie, nowojorskiej taniej jatce, na co pewnie ci co byli się oburzą. Poszłam tam pooglądać książki. Ale i w stronę komiksów mnie wrzuciło. Nie wiem czemu głupiutkie dziewczę nie uprzytomniło sobie, że się w raju komiksów znajduje i przespało zupełnie pod tym kątem (i wieloma innymi) swój pobyt w mieście wymarzonego pobytu. Usprawiedliwienie jest jedno – jakoś ostatnio ciągnie mnie mocno w stronę książeczek ładnie wydanych.
I w tym strandzie stanęłam przed stolikiem, na którym znalazłam Goreya. Piękna maleńka książka. I cena śliczna. No to biorę. Wyszłam. Kupiłam obiad w tacce plastikowej i ruszyłam na poszukiwanie ławki. Zjadłam, po czym od niechcenia wzięłam się za zdrapywanie ceny z okładki, bo na mnie krzyczała, żółta jedna.
I po 10 minutach, a raczej przejściu chyba ze 2 przecznic byłam z powrotem, przewaliłam stolik i okoliczne do góry nogami i tak właściwie to mogłam wracać do domu.
Nie wiadomo czemu, ale o Goreyu w kraju nad Wisłą cicho.
niby Literatura na Świecie coś wydrukowała (miałam ochotę uśmiercić tłumacza). niby w fioletowej krowie można Goreya odnaleźć. niby w nieszufladzie jego limeryki tłumaczą. niby... a tak naprawdę nic.
...no jeszcze znalazłam informację, że w 2002 roku Małgorzata Gurowska ilustrowała (sic!) wiersze Goreya. Jedynym śladem tej publikacji, którą bardzo bym chciała już nie ze względu na Goreya w łapki dostać, jaki udało mi się znaleźć w sieci jest to:
Rysownik Edward St. John Gorey urodził się 22 lutego 1925 roku w największym skupisku Polaków w Stanach Zjednoczonych.
Rodzina Goreya z pewnością nie należała do nudnego czikagowskiego mieszczaństwa. Jego rodzice najpierw się rozwiedli, kiedy chłopię miało lat zaledwie 11, a potem zeszli, jak miał lat 27. Jedna z jego macoch, (niestety wikipedia nie podaje ile ich było), piosenkarka kabaretowa, zagrała w Casablance. Prababka rysowała pocztówki na wszelakie okazje, co pewnie nie było poobiednim zajęciem kobiet w XIX wieku.
Młody Edward przewinął się przez szereg przeróżnych szkół. Zahaczył nawet o Harvard, gdzie uczył się języka najlepszych moim zdaniem rysowników komiksów. I niech nawet nikomu do głowy nie przyjdzie że mam na myśli japoński.
Jak już skończył studia nad Proustem (to podpowiedź dla Bartka, a i tak się pacan nie zorientował z jakiego kraju pochodzą moi ulubieni rysownicy komiksów jak to czytał, a potem się wykłócał, że Prousta przecież mógł Gorey po angielsku czytać, no nic to), osiadł nasz bohater w Nowym Jorku, gdzie pracował jako ilustrator dla Doubleday Anchor Books (obecnie część wydawnictwa Random House). Ilustracje Goreya, zdecydowanego zaduszacza mamysów, trafiły do książki Eliota Old Possum's Book of Practical Cats:
A na świecie Goreya wielbią za rymowany alfabet - wyliczankę pod tytułem The Gashlycrumb Tinies (1963).
Opowiada on o pechowych maluchach, z których każdy ginie w niesamowitych okolicznościach. A zaczyna się to tak:
A is for Amy who fell down the stairs.
C is for Clara who wasted away.
E is for Ernest who choked on a peach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz