Wiersze dla dzieci, jak wiadomo są dla dzieci, dzieci zaś suchego tekstu nie lubią (a może zamiast kręcić superprodukcjenarodowe wydać lektury szkolne w postaci komiksów...), więc się trzeba zastanowić jak tu treść opakować. Z Tuwimem bywało raz pięknie (np. "Lokomotywa" z ilustracjami Szancera) raz zupełnie źle (cokolwiek Iwony Walaszek).
A Wytwórni „Wiersze dla dzieci”, pokazują, że do tematu można podejść inaczej, bo jak wiadomo wiersze dla dzieci są nie tylko dla dzieci.
Za górami za lasami było siedem pań. Każda z nich, zamiast siedzieć w wieży i czekać na rycerza, albo się kaleczyć wrzecionem z rozpaczy, że koń rycerza brzydki, zajęła się innymi wierszykami i do tuwimowej zabawy słowem dodała zabawę obrazem. Książka jest jak skrzyneczka, co to się ją pod tapczanem znalazło i się z niej wyciąga wycinki z niemieckich katalogów, o które kiedyś łamało się palce krzycząc „zamawiam”, guziki ukradzione z drewnianej skrzynki babci, tarczę szkolną z podstawówki, schowanego przed młodszym bratem ludzika lego. Tyle samo radochy sprawia.
Zaczyna się od Trudnego rachunku. I się nam przypomina wycinanie pieczątek z ziemniaka. Potem Abecadło. Mniam! A potem to już szaleństwo na Mrozie. Zachwycają Warzywa (przypominają się dziecięce zamienniki wszelkich rzeczy ze świata dorosłych). A to dopiero pierwsza pani – Gosia Urbańska.
Z kolei Kotek Moniki Hanulak przypomina mi rzeczy Yoshimoto Nary.
Potem odrobinkę twożywowe deja vu czyli Gosia Gurowska (ta sama, co Goreya ilustrowała).
Rysunki Marty Ignerskiej są jak twórczość poboczna w zeszycie szkolnym (na nudnej lekcji zeszyt owrócić należało, na końcu otworzyć, rysowaniu się oddać i mieć nadzieję, że nauczycielce nie przyjdzie do głowy brać zeszytów do sprawdzenia).
U Ani Niemierko jedną stronę na pewno bym pokolorowała (gdybym znów miała lat mniej dużo niż mam), tak jak robiłam to z Dziećmi z Bullerbyn. Też – wyjeżdżając poza granicę. Mimo tego, że rysowałabym z ustami otwartymi ze skupienia. I chciałabym takiego słonia. Mamooo, kup miii!
A na ostatni jest kapitalny Idzie Grześ przez wieś.
Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba.
Słoniowa.
Zaczyna się od Trudnego rachunku. I się nam przypomina wycinanie pieczątek z ziemniaka. Potem Abecadło. Mniam! A potem to już szaleństwo na Mrozie. Zachwycają Warzywa (przypominają się dziecięce zamienniki wszelkich rzeczy ze świata dorosłych). A to dopiero pierwsza pani – Gosia Urbańska.
Z kolei Kotek Moniki Hanulak przypomina mi rzeczy Yoshimoto Nary.
Potem odrobinkę twożywowe deja vu czyli Gosia Gurowska (ta sama, co Goreya ilustrowała).
Rysunki Marty Ignerskiej są jak twórczość poboczna w zeszycie szkolnym (na nudnej lekcji zeszyt owrócić należało, na końcu otworzyć, rysowaniu się oddać i mieć nadzieję, że nauczycielce nie przyjdzie do głowy brać zeszytów do sprawdzenia).
U Ani Niemierko jedną stronę na pewno bym pokolorowała (gdybym znów miała lat mniej dużo niż mam), tak jak robiłam to z Dziećmi z Bullerbyn. Też – wyjeżdżając poza granicę. Mimo tego, że rysowałabym z ustami otwartymi ze skupienia. I chciałabym takiego słonia. Mamooo, kup miii!
A na ostatni jest kapitalny Idzie Grześ przez wieś.
Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba.
Słoniowa.
1 komentarz:
A czy nie powinna Pani najpierw zapoznać się z twórczością osoby,
której prace Pani krytykuje ?
http://ivona.digart.pl/
http://iwonailustracja.iportfolio.pl/
Prześlij komentarz